środa, 20 stycznia 2010

Cheater Slicks "Golddigger" (Rekkids, 1992)


















Dwa szybsze kawałki, co - ja na Cheaterów przystało - nie znaczy wcale, że krótsze i przyjemniejsze. Totalny chaos.

DOWNLOAD

Cheater Slicks "If Heaven Is Your Home" (Dog Meat Records, 1990)


















Weterani współczesnego garażu, których powinienem był przedstawić już dawno temu. Ktoś kiedyś stwierdził, że są jak the Stooges - muszą się rozpaść, by zostać należycie docenieni.
Łoją przećpanego i przechlanego rokendrola, pełnego smutku, brudu i niekończących się improwizacji. Psychodeliczne i bardzo ciężkostrawne, ale warto spróbować.
"If Heaven Is Your Home" to ich pierwszy singiel. Utwór numer jeden to depresyjnie brzmiąca, bardzo brzydka ballada; utwór numer dwa to już trochę szybsze tempo, dużo wrzasków, chwytliwy refren i niezły pazur.
Jeszcze taka ciekawostka - ich szeregi zasilał brat G.G. Allina, Merle.

DOWNLOAD

niedziela, 17 stycznia 2010

Tokyo Electron "She Keeps Me Shut" (Big Black Hole Records, 2005)



















Kolejne cztery brzydkie kawałki jeszcze jednoosobowego Tokyo Electron.
Niedawno wyszedł ich drugi album, "AZ 238", który z takim graniem nie ma już nic wspólnego, ale o tym innym razem.
DOWNLOAD (i znowu kradzież z Everything But Country And Rap)

Tokyo Electron "Make Me Bleed" (Solid Sex Lovie Doll, 2004)

















Debiutanckie wydawnictwo, na którym Tokyo Electron składało się wyłącznie z Ryana Wonga. Brzmi trochę jak Reatards (to brzmienie, ten wrzask) biorące się za r'n'b. Cztery paskudne kawałki.
DOWNLOAD (link ukradziony z bloga Everything But Country And Rap)

Reatards "Grown Up, Fucked Up" (Empty Records US, 1999)



















Czysta wścieklizna. To był mój pierwszy kontakt z Reatardami i pamiętam, że od razu rzuciło mną o ścianę. Riffy często rock'n'rollowe, ale zagrane bardzo szybko, bardzo głośno, bardzo ostro. I to darcie ryja w każdej piosence, nawet bluesowym "Heart Of Chrome" (przeróbka zaprzyjaźnionych Persuaders). Byłem pewien, że wokalista to jakiś 40-letni alkoholik. A tu się nagle okazuje, że typ ma ledwie 25 lat. Tj. w trakcie nagrywania płyty miał lat 19, czyli tak, tak, chwalę się ile to ja już w tym garażu siedzę.
To chyba najbardziej agresywna płyta spłodzona przez martwego Jaya. Nierówna i zbyt długa, ale co z tego. Potańcówka dla niewyżytych seksualnie zapijaczonych epileptyków.
DOWNLOAD

na zachętę otwierający płytę killer pt. "Blew My Mind":

czwartek, 14 stycznia 2010

JAY REATARD NIE ŻYJE
























Wczoraj. 29 lat na karku. Miał mnie zaskoczyć nową zajebistą płytą lub kolejną kapelą z kosmosu, ale wolał umrzeć podczas snu. Podobno to możliwie najprzyjemniejsza śmierć, więc nie jest źle. Poniżej kawałek jednego z jego lepszych zespołów, Bad Times, pt. 'Listen To The Band'.
Bye bye pretty baby.


poniedziałek, 28 grudnia 2009

Oblivians "Play 9 Songs With Mr. Quintron" (Crypt, 1997)



















Na koniec jedna z najbardziej zaskakujących - i najlepszych - płyt w historii garage punka. Ostatni album mistrzów z Memphis i powód ich rozpadu. Gdzieś kiedyś wyczytałem, że pan Cartwright nagle nasłuchał się przedpotopowego gospelu i niemal zmusił resztę zespołu do zarażenia się jego nową fascynacją. A następnie przerobienia jej na swoją modłę.
W innym miejscu padło hasło, że Oblivians to była czysta zabawa, a podczas nagrywania tej płyty zmieniła się ona nagle w najprawdziwszą pracę. Więc nie pozostało im nic innego, jak się rozstać.
W każdym razie tak, Oblivians łoją tu gospel, czy może raczej gospel-punk, sam nie wiem jak to nazwać. Faktem jest, że słuchając tej płyty mam chwilami ochotę zostać Murzynem.
Do sesji nagraniowej zaprosili awangardowego organistę, Pana Quintrona, który od razu poszedł na żywioł, tj. bez znajomości opracowanych przez Oblivians kompozycji zaczął improwizować, kiedy to mu je po raz pierwszy puszczali. Co automatycznie było nagrywane i ... tak już zostało. Chyba, że mnie pamięć myli. W każdy razie efektem tego jest totanie odjechana, klimatyczna, przepełniona jakąś kosmiczną energią płyta. Brzmię jak nawiedzony? Ta płyta naprawdę tak działa. Rozrusza każdego ateistę.

DOWNLOAD

Ty Segall "Ty Segall" (Castle Face, 2008)


















A to z kolei jednoosobowa orkiestra, która wcale jak jednoosobowa orkiestra nie brzmi. I jedno ze zdecydowanie ważniejszych odkryć tego roku. Tzn. moich odkryć. Bardzo fajnie typ kombinuje ze starymi jak świat gitarowymi wzorcami. Bardzo to proste i bardzo przyjemne, choć ta płyta akurat dosyć brudna i głośna. I szczerze, wolę pozostałe, no ale byłoby już zbyt miło jak na grudzień.

DOWNLOAD

The Screws "Presents 12 New Hate Filled Classics" (In The Red, 1999)




















Taka trochę super-grupa, bo składak kilku różnych kapel. Ale znam tylko Collinsa, więc nie będę się tu zagłębiał w szczegóły. *
Powstali mniej więcej w tym samym czasie co Dirtbombs. I coś mi mówi, że ta płyta idealnie pasowała by do dyskografii Dirtbombs, między "Horndog Fest" a "Ultraglide in Black". Podobnie do debiutu Brudnych Bomb, mamy tu trochę chaotyczny przekrój gatunkowy, np. jest i przeróbka Franka Zappy, jak i pankowe hymny ze słynnych składaków "Killed By Death". Ale całość jest jednak melodyjniejsza i dużo spójniejsza, niektóre kawałki brzmią jak żywcem wyjęte z "Ultraglide...". Słychać też echa the Gories, ale to swoją drogą.
Szkoda, że The Screws ograniczyło się do wydania dwóch płyt i zagrania paru koncertów. To naprawdę mogła być wielka kapela.

DOWNLOAD

* Tak naprawdę to miałem okazję poznać część pozostałych kapel członków ówczesnego składu The Screws, ale nie było to dla mnie nic szczególnego.

Jay Reatard "Blood Visions" (In The Red, 2006)


















Solowy debiut słynnego zwyrola. Pop-punk, trochę R'N'R i nie wiem co jeszcze. Uzależnienie gwarantowane.

DOWNLOAD

PS: Ten też stał się ostatnimi czasy ofiarą pop, ale z nim zdecydowanie gorzej niż z Cococomą. "Blood Visions" na otarcie łez i przypomnienie sobie jak dobry być potrafi.

Mummies "Tales From The Crypt" (bootleg, 1994)


















To miał być normalny album wydany w barwach legendarnej wytwórni Crypt Records, ale wierzby szumią, że wydawcy, mimo swojej miłości do Mumii, ostatecznie na to się nie zgodzili. Właściciel Grunnen Rocks gdyba, że to wina zbyt dobrej jakości ("przeprodukowane"). Więc "potajemnie" płytę wypuścił sam zespół. Trochę brakuje pazura, ale z drugiej strony miło też posłuchać Mummies w niekoniecznie do bólu obskurnych warunkach. No i są tu dwa kawałki, które moim skromnym są jednymi z najlepszych jakie Mumie kiedykolwiek nagrały - "She Don't Care" i "Victim of Circumstances". A ogólnie to po prostu przyjemny garage rock na pijackie potańcówki. Lub prawie.

DOWNLOAD

CoCoComa "CoCoComa" (Goner Records, 2007)


















Debiutancki album. To już nie ta sama Cococoma, co na poprzedzających go singlach. To Cococoma dobrze nagrana, z bardziej starającym się wokalistą, idąca coraz mocniej w stronę popowych melodii. Zresztą to co obecnie grają (tzn. na drugim, niedawno wydanym albumie) to już garage pop - Cococoma nie do końca udana. Ale debiut jest git. 10 kawałków w 20 minut, czyli nawał pozytywnej energii.

DOWNLOAD

PS: Niedawno wyszła kompilacja pt. "Spectrum of Sounds" będąca zbiorem kultowych singli + odrzuty, demówki i live z czasów bardziej garażowych. To musi być miazga, prawda?

King Khan & BBQ Show "What's For Dinner?" (In The Red, 2006)


















Już kiedyś o tym duecie wspominałem i zaprezentowanie twórczości obiecałem. Najpierw osobno pogrywali w różnych kapelach (wrzucałem swego czasu np. zacnych Les Sexareenos), później obaj bawili się w one man bandy, no i wreszcie się spotkali i polubili jak należy. Dalej brzmi to jak jednoosobowa orkiestra, ale za to kawałki lepsze. To ich drugi album i na moje zdecydowanie najlepszy. Od czystego rock'n'rolla przez jakieś klasycznie brzmiące balladki po agresywny punk (jest nawet przeróbka Circle Jerks).
Ostatnio połączyli siły z Black Lips i jako Almighty Defenders łoją garażowy gospel. Całkiem nieźle, ale o tym może innym razem.

DOWNLOAD

Dirtbombs "Ultraglide in Black" (In The Red, 2001)


















Po chaotycznym i dosyć ostrym debiucie, nikt się chyba takiego cacka po Dirtbombs nie spodziewał. Oto bowiem Collins i spółka przerzucają się na (uogólniając) soul. Old skulowy i oczywiście "do bólu gitarowy", ale jednak. Zero pankroka, dużo bardzo ładnych, chwytliwych melodii. Oni mogli by być gwiazdorami, bo potencjał komercyjny ogromny. Ale nie ma to jak pasja.
Swoją droga trochę mi się z tą kapelą odmieniło, tzn. właśnie ten album w ciągu ostatnich miesięcy stał się nagle moim ich ulubionym.
A i zapomniałem wspomnieć o pewnej ważnej rzeczy, kiedy to Dirtbombs tu przedstawiałem kilka miesięcy temu. Otóż Collinsowi jeszcze w czasach the Gories marzyła się kapela, w której napierdalało by dwóch bębniarzy i dwóch basistów jednocześnie. Tak, Dirtbombs jest właśnie taką kapelą. Z czego drugi bas to jedno wielkie "bbbzzzzzzzzzzz". Fuzzbox, piękna rzecz. Przy "Chains of Love" zawsze wyskakuję z butów.

DOWNLOAD

niedziela, 20 grudnia 2009

ROCK'N'ROLLOWEGO






















Mleczko. Lubię typa, choć połowa jego obrazków to straszne suchary.
Na święta i roku zakończenie piosnki szybsze i/lub melodyjniejsze niż ostatnimi czasy, co by nikomu deprecha do drzwi nie zapukała z rozliczeniem za ostatnie dwanaście miesięcy.

Na zachętę kolęda Fear: